poniedziałek, 1 lutego 2016

O twórczości słów kilka

Zanim zacząłem bawić się w kuchni patelniami i garnkami, miałem już wcześniej jedną pasję, do której pałam miłością po dziś dzień. Mam tu na myśli oczywiście pisanie. W liceum, zainspirowany powieścią Grillbar Galaktyka, postanowiłem połączyć obie pasje w jedną i nie chodzi mi tu wcale o bloga. Jedna pasja nakręca drugą. Brzmi idealnie, ale czasami to połączenie zawodzi.


Ostatnio siedząc na wykładzie, usłyszałem słowa, z którymi nie mogłem się nie zgodzić:
Żyjemy w czasach, kiedy twórczość to wyzwanie.
Choć mówiliśmy o literaturze, słowa te można przełożyć na wszystko, co ma związek z twórczością. Pisanie, rysowanie, gotowanie... Wymieniać można bez końca, ale skupię się na tych trzech kategoriach, ponieważ są mi najbliższe. I nie, nie czeka Was elaborat przepełniony mądrymi słowami z zakresu teorii literatury z uwzględnieniem tez Romana Ingardena.

Według mnie najważniejszymi zasadami przy twórczości wszelakiej są trzy istotne sprawy - 1) zostało wymyślone tyle, że nie sposób wymyślić czegoś nowego; 2) otaczają nas schematy i - chyba najistotniejsze z mojego punktu widzenia - 3) oryginalność paradoksalnie może wynikać z umiejętnego miksowania schematów.

Co do literatury i rysowania (u mnie komiksów) - jest tyle typów bohaterów i schematów narracyjnych, że dobry i przemyślany wybór może przynieść sukces, sławę i WIELKIE pieniądze. Przykład mang: narwany bohater od czasów Goku z DragonBall króluje do dziś, spójrzmy na kąpanych w gorącej wodzie Luffy'ego, Naruto czy Natsu. Wyznają te same wartości, rozumem nie grzeszą, a mimo to zdobyli oddaną rzeszę fanów. Dodawanie elementów fanservisowych również się opłaca.

W powieściach najbardziej oklepany temat sieroctwa, odpowiednio podany, może zdziałać cuda, tak jak zadziałało to w przypadku Harry'ego. Proroctwa? Też, ale swoje pięć minut - śmiem sądzić - mają już za sobą. Współcześni czytelnicy nie chcą czytać o tym, że "wszystko było zapisane w gwiazdach, a ty, mój główny bohaterze, jesteś WYBRAŃCEM". Chociaż kto wie? Może znajdzie się ktoś, kto z przeterminowanego proroctwa uczyni zjadliwą perełkę?

Gotowanie to też twórczość, też wyzwanie, zwłaszcza jeśli natrafi się na wyjątkowego znawcę. Kucharze i amatorzy cały czas szukają coraz to bardziej skomplikowanych metod przygotowywania jedzenia, nowych, intrygujących połączeń smakowych. Gastronomiczny wyścig na oryginalność trwa w najlepsze.

W swoim prywatnym wyścigu postanowiłem przygotować muffiny czekoladowo-kokosowe z bananami. Do ich przygotowania będą nam potrzebne:
  • 350 gramów mąki;
  • 4 kopiaste łyżeczki kakao;
  • 6 łyżeczek wiórków kokosowych;
  • 2 banany;
  • 150 gramów cukru;
  • 2 jajka;
  • niecałe 100 mililitrów mleka;
  • 100 gramów roztopionego masła;
  • 1/4 łyżeczki soli;
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej;
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia.
Są to proporcje na 12 muffin.  Roztopione masło musimy ostudzić. W jednej misce mieszamy jajka z cukrem, wlewamy mleko i masło. W drugiej misce mieszamy suche składniki: mąkę, wiórki, sodę, sól, proszek do pieczenia i kakao. Wkrawamy do tego banany pokrojone w plasterki i na ćwiartki, mieszamy dokładnie, aby mąka z dodatkami ze wszystkich stron pokryła owoce. Wsypujemy suche składniki do mokrych, mieszamy niezbyt dokładnie. Przekładamy do foremek i pieczemy w 180 stopniach Celsjusza przez 20 minut. Jeśli banany wystają spoza masy, wszystko jest w porządku. Świetnie się skarmelizują podczas pieczenia.



Na początku napisałem, że pisanie i gotowanie czasem u mnie zawodzą, kiedy są w parze. Dlaczego? Ano dlatego, że gastronomia to jednak w pewnym sensie chemia, która w spotkaniu z piórem i rozbuchaną wyobraźnią nie zawsze nadają na tych samych falach. Jednak nie poddaję się i, mam nadzieję, że z czasem ujrzę wynik tego związku.

   Spodobał się przepis albo tekst zanudził na śmierć? Daj znać w komentarzu!
   Znajdziesz mnie również na Facebooku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz