czwartek, 17 marca 2016

Kulinarny ignorant idzie na wojnę


Wszyscy rodzimy się z tym samym poziomem umiejętności kulinarnych i tak naprawdę tylko od nas zależy, kiedy zawiążemy fartuch oraz po raz pierwszy w życiu wbijemy sobie nóż w rękę.

Gotowaniem zacząłem interesować się za dzieciaka. Podglądałem, co w kuchni wyczyniała babcia, co takiego robiła mama. Po prostu, z czystej ciekawości, czasami nawet z nudów. Wtedy to wszystko wydawało mi się diabelsko trudne - widząc tyle skwierczących naraz patelni, garnków z wrzącą wodą, powtarzałem w myślach, że to nie dla mnie.

I szedłem bawić się klockami Lego.

Coś się we mnie zmieniło, kiedy znalazłem się w gimnazjum. Wtedy też w domu robiło się mnóstwo ciastek czy muffinów z proszku, nie bacząc na to, co takiego znajduje się w środku gotowych mieszanek. Oglądało się Nigellę, aż pewnego dnia chciało się wykorzystać jej przepis na ciastka czekoladowe. Domowe! I niestrawne, jak się potem okazało... No nic, wracamy do słodyczy z proszku. Też ciastka czekoladowe... Też "domowej" roboty (przecież "wystarczy dodać dwa jajka")... Tylko tym razem wyszły pomagające na niestrawność, bo przypadkiem węgiel stał się połową końcowego produktu. (Tu pozdrawiam Laurę, Olę i Daniela, którzy to coś konsumowali, wcześniej zdrapując węgiel, którym można by ocieplić przez rok niejeden dom).

Po czasie zrażenia się do kuchni, upiekłem babeczki pomarańczowe, tym razem w całości od podstaw. Posmakowały ludziom. Zacząłem więc piec ciasta, najpierw z zakalcami, potem puszyste i zjadliwe. Szukałem coraz więcej rzeczy, które mógłbym stworzyć w zaciszu domu. Nawet nie wiedziałem, kiedy co sobotę pichciłem coś większego, rozwijając nie tyle zapomniane, co odstawione na boczny tor umiejętności.

Nie myślcie jednak, że teraz jestem alfą i omegą. Przykład? Proszę bardzo! Wiek: 20 lat. Miejsce akcji: popularna sieć supermarketów. Ja stojący z cebulą dymką w jednej ręce, w drugiej trzymam telefon. Dzwonię do mamy, przyglądając się zielonym, podłużnym pędom. Na pytanie rodzicielki "Co się stało?", odpowiadam pytaniem "Czy to zielone, co wyrasta z cebuli, to szczypior?". Cisza po drugiej stronie pokazała mi, że w dupie byłem i wiadomo, co widziałem.

Nie wstydzę się bycia kulinarnym ignorantem. Po to też założyłem ten blog, by uczyć się i przekazywać Wam z pierwszej ręki namiastkę wiedzy, którą posiadłem. Więc jeśli czujecie się na siłach i macie ochotę na coś słodkiego, zapraszam do zapoznania się z przepisem na deser z bezami!
Po pierwsze, trzeba upiec bezy. Proporcje na nie są proste: dwie porcje cukru:porcji białek. Teraz szybka ściągawka - jedno kurze białko ma ok. 30 gram. Żeby mieć wystarczającą ilość bez do tego przepisu, wykorzystajcie 3 białka, co za tym idzie, będą Wam potrzebne 180 gramy cukru (najlepiej cukru pudru). Podbijcie białka, kiedy będą już w miarę sztywne, zacznijcie powoli dodawać po łyżce cukru, oczywiście cały czas miksując. Gdy masa będzie lśniąca i sztywna, przełóżcie ją do rękawa cukierniczego (to Wasz przyjaciel przy chorej zabawie z bezami) i wyciskajcie na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczenie jest kłopotliwe, ale dacie sobie radę! Wstawcie blachę z bezami do nagrzanego do ok. 150 stopni Celsjusza piekarnika i pieczcie przez ok. 7 minut z zamkniętymi drzwiczkami. Po upływie tego czasu uchylcie lekko drzwiczki i dajcie bezom piec się tak przez 5 minut. Zamknijcie, kolejne 5 minut. Znowu otwórzcie i róbcie tak do momentu, aż bezy zaczną ładnie pachnieć jak wata cukrowa, a przy lekkim postukaniu będą "głucho" brzmieć. Zajmuje to niecałe 40 minut.


Teraz krem! Potrzebujecie:
  • opakowanie serka typu mascarpone;
  • 250 gramów wiśni (mogą być mrożone);
  • 1 dojrzałego banana;
  • skórki otartej z cytryny.
Wiśnie z bananem blendujemy, aż będą gładką masą bez grudek. Dodajemy taką mieszaninę do serka mascaropne i mieszamy. Po lewej macie barwę masy na początku mieszania, po prawej, kiedy jest już gotowa. Na końcu dodajemy skórkę z cytryny.

Kończymy deser: na spód naczynia wrzucamy pokruszone bezy (7-8 starczy). Zalewamy do masą wiśniową, gdzieniegdzie upychamy bezy, jedną dajemy na górę. Mam nadzieję, że posmakuje!

   Odwiedź mnie na Fejsie i Instagramie!
   Posmakowało? Daj znać w komentarzu! ;)

P. S. Mops zdobi cukiernię przy Dworcu Wschodnim w Toruniu, gdzie można dostać smaczne babeczki! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz